Jutro umrę
Spodobał mi się ten tytuł. Specjalnie nie dodałem słowa JEŚLI na początku. Z tym " jeśli" to już nie to samo. Nie ciągnie tak oka, nie wzbudza zainteresowania, to po pierwsze. Po drugie po co ten tryb warunkowy? Stwierdzenie "Jutro umrę" któregoś dnia będzie bardzo prawdziwe. Będzie dotyczyć zarówno mnie jak i ciebie.
Zaznaczę przy tej okazji, że tekst ten powstał kilka dni temu, więc na wtedy jutro było jutrem, na dziś jest dniem wczorajszym. Jaki będzie status w dniu kiedy to czytasz? To pytanie zadam na końcu po raz drugi
Pewne jest, powtórzę to ponownie i zdecydowanie, że kiedyś będzie to właściwe jutro.
Gdy piszę ten tekst jest grudzień. Kończy się 2022 rok. Czas wielu wyzwań i skrajnych emocji. Czas wypełniony wieloma chwilami grozy i piękna. Jak u każdego. Czyli taki w sumie zwyczajny rok. Zwyczajny a jednak wyjątkowy bo niepowtarzalny.
Często zagajam znajomych jak leci? Odpowiadają wtedy: stara bieda, dzień podobny do poprzedniego, za ciepło, albo za deszczowo, nie pada deszcz, a chwilę później, że ciągle pada. Są też i wyjątkowe odpowiedzi: jest super, jest pięknie, jest cudnie.
Niektórzy, mam wrażenie, czekają na tragedię. Telefon od bliskiej osoby w dziwnej porze to spełnienie tych oczekiwań. Takie przyciąganie złych emocji.
Jak to jest z tym wyczekiwaniem, przyciąganiem. Jest dobrze czy jest żle?
Spróbujmy rozwinąć ten wątek dodając takie pytania: czy boisz się śmierci? Czy myślisz o śmierci? A jeśli myślisz to o swojej czy bliskiej ci osoby? A jeśli innej osoby to czego się boisz? Tego, że jej już nie będzie, że będzie cierpieć, czy boisz się o siebie, bo zostaniesz bez tego kogoś? Bo zostaniesz opuszczony?
A może nie poświęciłeś tyle czasu ile teraz mógłbyś poświęcić. Po śmierci tego kogoś oczywiście tak uważasz, no bo wcześniej na to ciężko było wpaść. Jeśli założymy, że słowo ma znaczenie to co brzmi lepiej - Poświecić czas czy przeznaczyć czas? Dać czas? Dać uwagę? Dać siebie?
Nie są to oskarżenia tylko pytania. Celem ich jest wzbudzenie refleksji. Wiele osób po stracie opowiada różne rzeczy. Mnie śmierć na razie omija, ale zaznacza swoją obecność coraz węższym kołem. Aż w końcu...będzie bach, bach≥
Jak zatem podejść do tego zagadnienia? Jedynego pewnika w naszym życiu.
Zadawałem to pytanie moim znajomym w różnych sytuacjach. Pytanie zaskakiwało, bulwersowało, zawieszało rozmowę. Pewnie się domyślasz jakie były odpowiedzi. Tak, bardzo różne. Przytoczę tylko dwie, które przykuły moją uwagę.
Pierwsza z nich brzmiała: Ja mogłabym/mógłbym nawet dziś umrzeć...
Druga odpowiedź: Hmmm (zwiecha przez 10 sek) jeśli nie staniesz na granicy przejścia i dodatkowo na chwilę nie znajdziesz się po drugiej stronie, to nigdy nie będziesz wiedział jak zareagujesz i czy się boisz.Ja tak miałem...
To były bardzo świadome odpowiedzi. Rozumiem je i nie oceniam.
Ocenianie w takich sytuacjach przychodzi bardzo łatwo i szybko. Trzeba jednak je wyłączyć, bo każda sytuacja to inny kontekst. Każda bez wyjątku!
W buddyzmie dla przykładu temat śmierci jest bardzo mocno zaznaczany. Śmierć jest nieunikniona, jest wyzwoleniem z cierpienia jakim jest życie, bramą przejścia, możliwością rozpoczęcia kolejnego cyklu reinkarnacyjnego. Są nawet medytacje pozwalające uświadomić sobie kruchość jestestwa, medytacje nad swoim trupem, aby porzucić przywiązanie do cielesnej powłoki i wyzwolić się z kręgu ułudy.
W chrześcijaństwie jest też nieunikniona, również związana z zakończeniem cierpienia jakie niesie życie, bramą przejścia do innego wymiaru, możliwością spotkania się z Bogiem, zbawienia, odkupienia. Nie ma reinkarnacji a poza tym wszystko się zgadza.
No ale jak już umrzesz, to ma znaczenie czy jest reinkarnacja czy nie? Ciebie w takiej formie już nie będzie. To już nie wróci. Skończyło się nieodwołanie. Potem będzie już inna formuła bytu, albo ponowne narodziny, albo pustka i nie będzie już nic.
W Kościele, z jakim ja się spotkałem o śmierci się nie mówiło. Były 2 wyjątki. Święta Wielkanocne i pogrzeb. Wtedy ten wątek był rozwijany. A poza tym strach i strach i tabu.
Oczywiście możesz mieć inne doświadczenia. To w końcu mój punkt widzenia, który (i do tego gorąco zachęcam) możesz rozwinąć we własnym sercu, we własnej głowie lub z kimś porozmawiać. Masz niezbywalne prawo do własnych przekonań. Niczego nie narzucam, aby była jasność
Za mało o tym mówimy i rozmawiamy. Uważamy , nie wiem dlaczego, że nas to nie dotyczy. Śmierć. Jeszcze nie i długo nie. Sam omijam, sorry... omijałem, ten temat szerokim łukiem. Wszystkie moje strachy i fobie gdzieś głęboko podszyte są obawą przed śmiercią. Wystarczy choćby mały atak paniki, nerwicy, strachu. Brakuje ci powietrza, serce szybciej bije, pocisz się, wyobraźnia odpala i myślisz o dziwnych sprawach, prawda? I tu cię pocieszę - to jest naturalne. A dlaczego?
Mózg nasz ulegał ewolucji w ciągu milionów lat. Każdy z nas ma między uszami część tzw. gadziego mózgu. Był tak ukształtowany aby organizm mógł przeżyć. W sytuacji zagrożenia albo byłeś zjedzony, albo udało ci się uniknąć zjedzenia przez kogoś/coś. W sytuacji zagrożenia odpalają się te rejony w naszym mózgu, które uaktywniają schematy ucieczki albo walki. W skrócie odpalany jest kortyzol, serce szybciej pracuje bo musi bardziej dotlenić organizm, wyłączają się niepotrzebne obwody (np żołądek, pęcherz) aby skierować energię do mięśni, ręce się pocą aby chwyt (kija, broni, gałęzi) był silniejszy etc. I choćbyś nie wiem co robił, te mechanizmy są zaszyte w każdym z nas. Miliony lat ewolucji swoje zrobiło. To odczucie niektórzy nazywają też stresem albo strachem.
Mechanizmy te można jednak nieco oswoić. Uświadomić sobie ulotność życia, nie przywiązywać się tak nieskończenie mocno do niektórych aspektów jestestwa. Religie radzą sobie z tym bardzo różnie.
Jest jednak podstawowy warunek - pasowało by, paradoksalnie dla swojego komfortu, z tym tematem się oswoić.
Gdy zmarł mój ojciec czułem ból, stratę smutek, nawet żal. Zmarł nagle. W środę ustalaliśmy jego przyjazd do mnie na najbliższą niedzielę, w czwartek już przeszedł przez bramę życia, w sobotę wchłonęła go matka ziemia. Bez pożegnania, bez słowa wstępu, bez zapowiedzi jaką jest choroba. Bach bach i po ptokach. Po pogrzebie siedziałem w kościele i wyłem, prosząc rodzinę i dzieci aby wyszli. Mama moja długo zadawała pytania: dlaczego? Ja ich nie zadawałem i nigdy nie zadaję. Tak jest. Potem jeszcze długo składałem się do kupy aby normalnie funkcjonować. Bo żałoba jest normalna. Bez niej nie wrócisz do życia.
Teraz, gdy to piszę mam spokojną głowę. Może jeszcze nie raz mnie to spotka, jednak moja świadomość zbudowana wtedy, gdy stan umysłu i serca są ustabilizowane, będzie inna w dniu próby (ależ to brzmi)
Powyższe doświadczenie to zmierzenie się ze stratą najbliższej rodziny. Tak sobie płynę w tym temacie ale nie ucieknę od głównego wątku. A co z moją śmiercią? Moją własną.
No cóż. Nie wiem co będzie. Stabilizuje swego ducha, oswajam bestię. W sumie to nie bestię. Nie jesteśmy przecież wrogami - ja i moja Śmierć. Śmierć przez duże "Ś". Moje nieuniknione.
W myśleniu o swoim odejściu zastanawiam się jak sobie poradzą najbliżsi? Dadzą radę? Będą rozpaczać?
No będzie żal i smutek bo to jest NATURALNE. Będą łzy. Ale dadzą radę. W końcu zgodnie z moją wiarą, moja dusza idzie w inny wymiar. Ten lepszy. Wolny od cierpienia, od obciążeń. Przy odrobinie wkładu własnego, polegającego na w byciu dobrym człowiekiem (na próbach bycia), dąży do jedności z Najwyższą Energią, ze Źródłem, ze Światłem, z Bogiem, z Wszechświatem. Dąży do zbawienia.
Dusza, która dla niektórych jest wszystkim, dla innych jest abstrakcją, formą nieistniejącą.
Naturalna kolej rzeczy.
Koło życia.
Każdy rodzić jest twórcą życia. Współtwórcą. Każdy wie, że dane życie się zakończy.
Niektórzy ojcowie przy porodzie swoich dzieci mogą odciąć fizycznie pępowinę i pozwolić żyć dziecku niezależnie od matki. Niezależnie ale zależnie.
Rodzic daje życie, opiekę, wsparcie i pozwala w konsekwencji dziecku wyfrunąć z gniazda.
Niech żyje najlepiej jak to możliwe w zgodzie ze swoim sumieniem. A potem pa. Śmierć
Ja też otrzymałem życie i dałem życie. Też zakończę życie. Pracuję nad własną świadomością ducha i ciała. Myślę, ale nie rozmyślam o Śmierci. Mówię o niej i nie uważam, że przez to mówienie zapeszam, albo wywołuję wilka z lasu.
Medytuję.
Kontempluję.
Cieszę się każdą chwilą tu i teraz, planuję ale nie snuję dziwnych wyobrażeń o przyszłości. Kocham ale nie przywiązuję się beznamiętnie, dopuszczam myśl, że mogę, idąc po drodze życia, stracić najbliższych, ale nie demonizuję tej myśli. Błądzę i wracam na właściwą drogę. Popełniam błędy i będę je popełniał. Będzie jak będzie. A może ja odejdę szybciej?
Uświadamiam sobie, że to są tylko spekulacje.
Wiem i coraz bardziej z czasem utrwalam to przekonanie, że po drugiej stronie spotkamy się w innej rzeczywistości, czasoprzestrzeni. Dowiem się wtedy czy dusza moja i dusze moich bliskich rozpoczną kolejny cykl wędrówki czy zostaną Tam. U Boga wszystko jest możliwe. A skoro wszystko, niech się stanie wg jego słowa (to cytat z Klasyka ). Miejmy w nim zaufanie. Wiedząc jednak, że z niego się narodziliśmy, On życzy nam jak najlepiej. Odcina pępowinę jak każdy świadomy rodzic i jest przy nas. On =Bóg. Widzi nasze wybory i ich konsekwencje, ale nie poucza nas bez końca. Nie straszy a uświadamia. Wspomaga się innymi bytami ziemskimi (czytaj: ludźmi) aby nam pomóc, aby nas uświadomić. Czasami wspomaga się bytami pozaziemskimi ( tu czytaj: Aniołami) aby nad nami czuwali.
Tak mówi moja wiara i milionów innych ludzi.
Ja też o tym mówię. Mówią również miliony, ale wiem, że inne miliony tego nie powiedzą. Bóg jest początkiem wszystkiego co nie ma początku i jest na końcu. A może nie ma końca?. Materia ta jest tak skomplikowana, że próby jej usystematyzowania doprowadzały ludzkość do różnych, często tragicznych, sytuacji. Po co zatem ją systematyzować, po co próbować zrozumieć coś, co z natury jest nie do ogarnięcia? Może nie trzeba zrozumieć tylko poczuć? Ja pozwoliłem sobie na poczucie. Piszę o tym, zdając sobie sprawę, że interpretacja tych słów może być niespójna z moimi intencjami. Ocenianie przychodzi łatwo, wspomniałem już o tym.
Przekonanie moje teraz graniczy jednak z pewnością, że docierając do tego momentu w twoim sercu też się coś dzieje.
Jeśli przebrnąłeś ...... słowo przebrnąłeś mi się nie podoba.... może jeśli wytrwałeś...... to brzmi jak zmaganie się z czymś.... hmmm
Jeśli jesteś w tym momencie , w tej chwili, to ten czas tu i teraz jest tym czasem myślenia o śmierci i o życiu. Ciesz się z tego, że tu jesteś. Zrób coś ze swoim życiem, idź na kawę, przytul ukochaną osobę, zadzwoń do znajomego, idź do ubikacji zrobić pi pi. Żyj. Bo właśnie teraz żyjesz! Czas na umieranie i tak przyjdzie. Śmierć ma niebywałą cechę - zawsze cię znajdzie.
Śmierć i życie są nierozłączne.
Życie trwa, może trwać latami, Śmierć przychodzi w momencie. W mgnieniu oka. Czasami dłużej z nami gości i pozwala się z sobą oswoić. Daje szansę na pojednanie i wytchnienie.
Skoro życie trwa latami żyj i pozwól żyć innym. Żyj z godnością. Pamiętaj jednak że mgnienie oka i tak nastąpi.
A gdy nastąpi, uśmiechnij się do Pani Śmierci i przywitaj nowe.
Pamiętasz pytanie z początku tekstu?
Jeśli chcesz sprawdzić czy dalej żyję to możesz zawsze do mnie zadzwonić albo napisać. A przy okazji poobserwuj reakcje jakie pojawiają sie w twoim ciele, umyśle, sercu, jak o tym czytasz, mówisz, myślisz.
p.s Przypomniała mi się pewna znajoma, która zachorowała na raka. To był rak piersi. Leczenie, operacja i w końcu wyzdrowienie. Ileż w niej jest teraz radości, chęci życia, energii, uśmiechu. Dzieli się tą radością. Nie znałem jej z wcześniejszego etapu. Ten wcześniejszy etap nie ma teraz znaczenia. Znaczenie ma radość. Nie czekaj na swojego przysłowiowego raka, jaki by nie był. Może to być wypadek, strata pracy, złamanie paznokcia, ochrzan od matki. Ciesz się życiem bo, powtórzę to jeszcze raz - czas na umieranie i tak przyjdzie.
Szczęśliwości 😉